
Wrzesień 2020. Turystyka stoi pod znakiem zapytania. W Polsce sztywny
lockdown związany z pandemią wirusa z Wuchan. Madera jako jedno z nielicznych miejsc, które otworzyło się niejako na turystów organizując z rządowych środków testy na obecność wirusa dla osób przylatujących na wyspę. Mimo iż prywatnie nie jesteśmy zwolennikami podróży zorganizowanych, w związku z niepewną sytuacją branży lotniczej i tym podobnych, tym razem zdecydowaliśmy się na podróż z biurem podróży (TUI) - zakwaterowanie ze śniadaniami i kolacjami. Dodatkowo wykupiliśmy opcję bezpłatnego odwołania wycieczki w razie zachorowania na SARS-CoV-2. Koszt ok. 3000 zł/os. za 14 noclegów, z czego 2 dni na przyjazd i wyjazd (transfery z i na lotnisko), 2 dni ja spędziłam pracując, a Kamil na hotelowej siłowni; pozostałe 10 dni na zwiedzanie.
W drodze na Maderę – obowiązek zakrywania ust i
nosa w samolocie
Lot z Warszawy na Maderę trwał ok. 3 godzin
Po przylocie udaliśmy
się na obowiązkowe testy, a następnie do naszego hotelu o nazwie Golden Residence położonego w stolicy Madery - mieście Funchal - odbyć izolację w pokoju
hotelowym, która trwała aż do otrzymania negatywnych wyników testów PCR, czyli następnego
dnia rano.
Przechodząc do
sedna… Co warto zobaczyć na Maderze?
Dzień 1. Wycieczkę rozpoczęliśmy od zwiedzenia najbliżej okolicy
pieszo. Trasa od hotelu do centrum Funchal trwała ok 20/25 minut i wiodła przez
szeroki deptak wzdłuż oceanu, który popołudniami zapełniali amatorzy biegania (na Maderze jest ich sporo!). Golden Residence umiejscowiony jest na lekkim
wzniesieniu, pod sam hotel dojeżdża shuttle bus z lotniska oraz autobus z centrum.
Roślinność Madery (monstera dziurawa)
Po drodze zatrzymywaliśmy się w miejskich skwerach i parkach,
które olśniewały zielenią. Zupełnie niespodziewanie trafiliśmy na Festiwal Kwiatów, który zwykle odbywa się wiosną, ale z powodu obostrzeń związanych z pandemią, w 2020 został przeniesiony na jesień.
Parada z okazji Święta Kwiatów w 2020 wyjątkowo odbyła się na jesieni
Przy głównym porcie wodnym znajduję się Muzeum CR7 poświęcone trofeom portugalskiego piłkarza Cristiano Ronaldo, który wychowywał się na Maderze. Poznacie to miejsce po charakterystycznym posągu Cristiano. My jednak nie wchodziliśmy do środka. W porze obiadowej zdecydowaliśmy się na skorzystanie z oferty lunchowej, którą wprowadziło wiele restauracji, aby zachęcić ludzi do odwiedzania
lokali gastronomicznych w ciężkim dla nich okresie. Na taki zestaw dnia składało się zwykle pierwsze i drugie danie, deser oraz napój (często również lokalne wino). Na przystawkę zamówiliśmy wyśmienite lokalne danie - grillowane lapas (skałoczepy), czyli limpets podawane z przepysznym ciepłym chlebkiem bolo de caco. Na danie główne zdecydowałam się na tradycyjną Maderską rybę o nazwie espada, podawaną z zasmażonym bananem, a Kamil na
mięsne szaszłyki espetada z zapiekanymi ziemniaczkami. Oba dania bardzo nam smakowały. Do picia obowiązkowo lokalne piwo marki Coral.
Pomnik Ronaldo znajduję się przed wejściem do muzeum CR7
Dania, które będąc na Maderze musi spróbować każdy
Dzień 2. Z hotelowego tarasu rozpościerał się widok na miejską plażę, także mając wolne południe postanowiliśmy się tam wybrać. Hotel Golden Residence jest umiejscowiony na "klifie" w związku z czym, aby się do niej dostać trzeba było pokonać kawałek po stromej drodze... Na szczęście po drodze uzupełniliśmy płyny, zatrzymując się w pobliskim barze i kosztując tym razem lokalny cydr Coral.
Plaża Formosa jest kamienista i ciągnie się jeszcze kawałek za hotelem, a piasek ma charakterystyczny czarny kolor. Potężne fale rozbijające z łoskotem kamienie o siebie nawzajem nie powstrzymały nas od kąpieli w oceanie - woda we wrześniu jest orzeźwiająco zimna, ale przy dobrej pogodzie wciąż można się nieco opalić.
Plaża Formosa
Niedaleko hotelu mieści się centrum handlowe Forum Madeira, gdzie robiliśmy zakupy spożywcze. Polecamy spróbować napój alkoholowy na bazie soku i miodu poncha oraz Fantę marakuja. Jest tam też całkiem nieźle rozwinięta strefa gastronomiczna, a w kiosku (tabacaria) można zaopatrzyć się w karty Giro, które można doładować na dowolną liczbę przejazdów autobusami, aby móc sprawniej poruszać się po Funchal. Wykupiliśmy z góry 10 przejazdów na osobę za ok. 13€.
Do plusów hotelowego tarasu (titanic corner) należało codzienne oglądanie malowniczych zachodów słońca...
Dzień 3. Kolejną atrakcją Madery jest tzw. Farmers' market (Mercado dos Lavradores), gdzie sprzedający chętnie częstują różnymi owocami (podobno je dosładzają, aby zachęcić do kupowania). Polecamy spróbować markuję oraz owoc popularnej rośliny monstery dziurawej, nazywany tam filodendron lub banana-ananas ze względu na podobny smak. Nam posmakował na tyle, że przywieźliśmy 2 owoce w bagażu do Polski.
Wejście do Mercado dos Lavradores
Na miejscu poza owocami można zaopatrzyć się również w sadzonki oraz nasiona roślin, przyprawy, a także mięso ryb, w tym słynnej drapieżnej Espady. Na markecie obowiązuje zasada targowania ceny, o czym sami mogliśmy się przekonać - im dalej głównego wejścia, tym niższe ceny.
Pobyt na Maderze to nietuzinkowa okazja, aby spróbować owocu filodendrona "banana-ananas" oraz pałasza atlantyckiego - drapieżnej ryby opływającej wody wokół Madery
W niedalekiej odległości od marketu odjeżdża kolejka linowa Teleféricos do Funchal, która zatrzymuję się przy ogrodzie botanicznym Monte Palace. Bilet na kolejkę dla dorosłego w jedną stronę kosztuje 12,5€; w dwie strony 18€. Bilety kupuje się w kasie. Do ogrodów można dojechać także autobusem z centrum Funchal, przy czym trasa (szczególnie pod koniec) jest dość ekscytująca, ponieważ prowadzi przez bardzo wąską drogę i obfituje w strome podjazdy. Kierowcy ostrzegają się nawzajem sygnałem dźwiękowym na zakrętach, których na Maderze nie brakuje... Dlatego warto zapoznać się z tym zwyczajem, zanim samemu wsiądzie się za kółko. Z kolejki rozpościera się widok na całe miasto, a pomiędzy zabudowaniami rosną różne uprawy, w tym plantacje bananów
Za bilet do ogrodu Monte Palace zapłaciliśmy po 12,5€. Ponieważ ogród mieści się na wzgórzu, warto mieć cieplejsze okrycie wierzchnie i zabezpieczenie na wypadek deszczu (przynajmniej na przełomie września i października). Jak widać wysoka wilgotność sprzyja roślinom.
Trasa po Monte Palace Madeira zajęła nam ok. 2 godzin
Dzień 4. Kolejnego dnia z samego rana ruszyliśmy busem odjeżdżającym z pętli Funchal do Półwyspu św. Wawrzyńca (Miradouro de São Lourenço). Bus dojeżdża do przystanku końcowego i można zacząć trekking. Wejście jest oczywiście darmowe. Pogoda wyjątkowo nam dopisała tego dnia.
São Lourenço to najdalej na wschód wysunięty koniuszek Madery
Przed wyprawą warto zaopatrzyć się w zapas wody pitnej, ponieważ na trasie jest tylko 1 sklep oraz toaleta (mniej więcej w połowie trasy). Po drodze spotkaliśmy całą masę wygrzewających się na słońcu jaszczurek. Trasa ma 4 km (w jedną stronę) i nie jest bardzo stroma. Przejście wraz z postojami na podziwianie widoków i fotografowanie zajęło nam ok 2,5 godziny. Autobusy powrotne nie odjeżdżają zbyt często... ale nam udało się załapać na ostatnią chwilę przed odjazdem.
Zmęczeni w busie powrotnym z São Lourenço, gdzie zakochaliśmy się w Maderze ;)
Dzień 5. Kolejnego ranka ruszyliśmy w trasę wypożyczonym samochodem. Korzystaliśmy z usług serwisu rentalcars do porównywania ofert. Wybraliśmy parametry, które nas interesowały i zarezerwowaliśmy auto przez Internet. Pierwszym przystankiem był punkt widokowy z przeszklonym podestem na klifie Cabo Girão. Warto się przy nim chociaż na chwilę zatrzymać - tym bardziej, że wejście na taras jest całkowicie darmowe. Trzeba być tylko cierpliwym, aby znaleźć miejsce parkingowe, jeśli trafimy na oblegane godziny. Po drodze minęliśmy jeszcze wodospad Anjos, który spływa z klifu prosto na przybrzeżną drogę.
Widok na ocean ze szklanego podestu na klifie Cabo Girão Wodospad Anjos; punk widokowy Cabo Girão
Następnie ruszyliśmy w kierunku pierwszej lewady. Warto wybrać się wcześniej, aby na spokojnie zaparkować samochód na ogólnodostępnym i darmowym parkingu.
Na parkingu przywitały nas krowy, wypasające się luzem na okolicznych wzgórzach
Lewady są to kanały wykute w zboczach górskich, a wzdłuż
nich ciągną się ścieżki, którymi można maszerować. Udaliśmy się szlakiem lewady 25 Fontes (czyli 25 wodospadów), po drodze
zobaczyliśmy także wodospad Risco. Ta trasa nie była jakoś szczególnie wymagająca. Z tego względu bywa dość często wybierana przez grupy turystów, również z dziećmi. Na początek w sam raz ;)

Lewada 25 Fontes
Tego dnia jedliśmy nasz posiłek w nietuzinkowym Bar o Avô, prowadzonym przez sympatycznego pana, który był jednocześnie właścicielem, kucharzem oraz kelnerem, a także wielkim wielbicielem piłki nożnej. (
Aktualizacja 2022r.: Właściciel baru niestety zmarł) Ryba z bananem i miodem, którą przyrządził była bardzo smaczna. Miejsce to słynie z porozwieszanej na suficie pokaźnej kolekcji szalików w barwach różnych klubów piłkarskich (w tym kilka z Polski). W barze nie funkcjonuje tradycyjne menu wręczane gościom - właściciel sam proponuje wszystkie posiłki, przy czym ich ceny wcale nie są wygórowane ;)
Dzień 6. Zachwyceni pierwszą lewadą, kolejnego dnia zdecydowaliśmy się na kolejną - nieco dłuższą i bardziej zaawansowaną. Dzięki wypożyczonemu na 3 dni samochodowi dotarliśmy na parking pod szlakiem Levada do Caldeirão Verde. Auto to najszybszy i najwygodniejszy środek transportu na wyspie, mimo iż wąskie uliczki wiją się niczym serpentyny nad stromymi wzgórzami. Całą wyspę można jednak objechać wzdłuż linii brzegowej, gdzie droga jest bardziej płaska, a podróż umila widok na ocean.
Lewada Caldeirão Verde
Na tę trasę warto wybrać się w słoneczną pogodę, ponieważ momentami jest bardzo wąsko i wysoko nad przepaścią, a na mokrych kamieniach łatwo się poślizgnąć... Nas złapał deszcz, ale byliśmy przygotowani i przywdzialiśmy pelerynki.
Szlak ma długość ok. 2 x 6 km, więc warto przeznaczyć na tę aktywność od 3 do 5 godzin. Po drodze mija się 3 jaskinie, więc dobrze jest mieć przy sobie czołówkę lub chociaż latarkę w telefonie.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy położonych nieopodal tzw. ruinach św. Grzegorza (Ruínas de São
Jorge), aby zrobić kilka pamiątkowych fotografii.
Ruínas de São Jorge
Dzień 7. Następnym punktem wycieczki były naturalne baseny w regionie Porto Moniz. Ze względu na średnie warunki pogodowe musieliśmy odpuścić kąpiel w basenach i udaliśmy się w kierunku Achadas Da
Cruz. Jest to najwyższa kolejka linowa w Europie, którą bardzo polecamy (w porównaniu do dużo droższej kolejki w Funchal). Za bilet w 2 strony zapłaciliśmy 3€ od osoby. Zjazd do opustoszałej wioski nad brzegiem oceanu jest bardzo stromy i trwa kilka minut.
Teleférico das Achadas da Cruz - najwyższa kolejka linowa w Europie
Na wspomnienie zasługuje bar przy kolejce, w którym za niewygórowaną cenę można zjeść dużą porcję przepysznych limpets, a na deser portugalskie pasteis de nata - słodkie i kruche ciasteczka na bazie żółtek. Bardzo polecamy!
Skałoczepy (limpets) i ciasteczka pastel de nata własnego wypieku
W drodze powrotnej zza chmur zaczęło wyłaniać się słońce. Zatrzymaliśmy się na chwilę przy latarni morskiej (Farol da Ponta do Pargo), aby popodziwiać tęczę (a nawet dwie).
Postanowiliśmy jeszcze chwilę zrelaksować się na plaży (Praia da Calheta), którą przypadkowo wypatrzyliśmy na trasie powrotnej. Plaża znajduje się blisko hotelu o tej samej nazwie, jest na niej jasny piasek.
Dzień 8. Jeszcze dzień przed planowaną wycieczką wybraliśmy się na marinę, w celu zarezerwowania wyprawy katamaranem, aby zobaczyć delfiny. Wybór padł na firmę Magic dolphin.
Następnego dnia o umówionej godzinie (13:00) stawiliśmy się w porcie. Wycieczki odbywały się kilka razy na dobę. Grupie, która wyruszyła przed nami niestety nie udało się tego dnia zobaczyć delfinów. Nasz rejs trwał ok. 3h i kosztował 30€ za osobę (można zapłacić kartą). Na katamaranie poza nami było parunastu turystów oraz 3 panów z załogi. Jeden z nich opowiadał o gatunkach delfinów, które można spotkać na Maderze, a drugi wypatrywał stada lornetką. Porozumiewali się z nami po angielsku.
Podobno większą pewność zobaczenia delfinów mamy wybierając speedboat, ale cena za taką wycieczkę jest wyższa.
Mieliśmy szczęście i po jakiejś 1,5h rejsu załodze udało się wypatrzeć niemałe stado delfinów! Załoga wytłumaczyła, że możemy je "śledzić" maksymalnie 15 minut, aby nadmiernie nie stresować zwierząt. W stadzie były też młode podążające za swoimi matkami, co udało uwiecznić się na filmach.
Mimo, że katamaran nie osiąga takich prędkości jak speedboat to oglądanie delfinów, jak i cały 3-godzinny rejs były bardzo komfortowe. Warto zabrać ze sobą okulary przeciwsłoneczne i krem z filtrem, aby uniknąć poparzeń.
Dzień 9. Tego dnia postanowiliśmy wybrać się do Doliny zakonnic (Curral das Freiras). Z Funchal dojechaliśmy kawałek autobusem, a następnie przechodząc przez małe miasteczko weszliśmy na szlak. Byliśmy nieco za wcześnie, aby spróbować potraw z kasztanów, z których słynie to miejsce. Na szczycie z tarasu widokowego Eira do Serrado widać było najbardziej kręte dróżki na Maderze, prowadzące do zabudowań osadzonych w dolinie otoczonej wzgórzami. Tuż obok tarasu znajduje się przystanek autobusowy, więc nie trzeba pokonywać tej samej trasy ponownie. Czekając na autobus powrotny, zaopatrzyliśmy się tam również w kilka pamiątek.
Taras z widokiem na Dolinę zakonnic
W Funchal wróciliśmy do hotelowego pokoju nieco się odświeżyć. Następnie wyruszyliśmy do centrum miasta, by coś zjeść. Wypatrzona gdzieś na TripAdvisor, restauracja kubańska - MadCuba, otwiera się w tygodniu o godz. 16:00. Serwują tam pyszne dania kuchni karaibskiej, dodatkowo polecamy skorzystać z happy-hour między 18:00, a 19:00 i zamówić truskawkowe mohito z papryczką chilli.
Dzień 10. Na ostatni dzień naszego pobytu na Maderze zaplanowaliśmy jednodniową wycieczkę na wyspę Porto Santo. Jest to miejsce słynące z szerokiej piaszczystej plaży oraz błękitnej wody. Bilety na prom zakupiliśmy przez stronę internetową przewoźnika Porto Santo Line. Koszt zależy od sezonu - nas bilet w 1 stronę wyniósł w 24.3€ za osobę. Na promie jest dostępny bufet, jednak warto mieć jakiś własny prowiant.
Jeszcze przed wschodem słońca dotarliśmy autobusem do portu w Funchal, aby zdążyć na prom odpływający o godz. 8:00 do Porto Santo. Po 2,5h byliśmy na miejscu. Niestety długo nie nacieszyliśmy się słoneczną pogodą, ponieważ na niebo naszły chmury. Na szczęście nie padało!
Dzień spędziliśmy głównie na plażowaniu z przerwą na posiłek w jednej z okolicznych restauracji. Prom powrotny mieliśmy o godz. 18:00.
I tutaj niestety nasz wyjazd dobiega końca. Czy żałowaliśmy, że musimy wracać do Polski? Bardzo! Zabrakło nam kilka dni oraz dobrych warunków pogodowych, aby zobaczyć magiczne lasy Fanal (wpisane na listę Unesco), wspiąć się na najwyższy maderski szczyt Pico Ruivo (1862 m n.p.m.) oraz wykąpać się w naturalnych basenach w Porto Moniz.
Komentarze
Prześlij komentarz